Nie stetryczeć. Nie załamać się i nie rozmemłać. Nie zgnuśnieć, nie zrzędzić, nie sknerzyć. Nie pouczać, nie przynudzać, nie powtarzać się w kółko. Nie zramoleć.
Pewnie znajdzie się trochę osób, które tak właśnie sobie w duszy własną starość programują. Tyle że większość pewnie w ogóle jej sobie nie wyobraża, przygotowań żadnych nie robi. A jeśli – to ulega modzie, ba, nieomal społecznemu już nakazowi, by zabiegać o nieustającą młodość. Z wszystkimi botoksowymi, laserowymi i chirurgicznymi zabiegami włącznie czy wręcz od nich poczynając. Jakby skalpelem dało się zatrzymać zegar, który rusza wraz z dniem narodzin każdego człowieka.
Nijak nie sposób go zatrzymać – dorastamy (nie bez spięć i kłopotów), osiągamy dojrzałość (nie wszystkim – w sensie psychicznym – to się udaje), w końcu stajemy się ludźmi sędziwymi. Medycyna gwarantuje, że większości ludzi współcześnie żyjących starość zajmie całkiem ładny kawałek życia, ze dwa, trzy dziesięciolecia.
Niektórzy pokrywają się patyną z godną pozazdroszczenia klasą. Są tacy na świecie: piękni, mądrzy starcy. Nie kryjąc ni zmarszczek, ni siwizny, ni innych niedostatków ciała, sprawiają wrażenie młodych.
Czy jest jakaś psychologiczna receptura na zachowanie intelektualnej i emocjonalnej werwy, umiejętności cieszenia się życiem, odczuwania szczęścia? Receptura antyzgrzybieniowa i antyzgorzknieniowa?
Psychologia bezradna nie jest, choć też cudownego eliksiru nie podsuwa. Raczej zwraca uwagę, że życie człowieka przebiega w pewnym rytmie, znaczonym nieuniknionymi progami, kryzysami, zwrotami. Lecz ze wszystkich nich można wychodzić silniejszym i mądrzejszym. Idąc tym tropem, staramy się w kolejnych publikacjach podsunąć profilaktyczny program na poszczególne godziny życia, poczynając od tych pierwszych, jeszcze niemowlęcych. Program, by na koniec nie stetryczeć, lecz zyskać spokój. Nie zgnuśnieć, lecz mieć poczucie sensu swojego istnienia. Nie zramoleć, lecz być spełnionym.
Kryzys, czy już samo jego widmo, nikogo nie pozostawia psychicznie obojętnym. Nie chodzi nawet o strach przed konkretnym zagrożeniem - niewypłacalnością kredytową, utratą pracy czy majętności, ale o dotykający teraz wiele osób lęk - tym bardziej wyniszczający, im bardziej jego powód jest nieuchwytny, trudny do nazwania. Nie przypadkiem filozofowie, ekonomiści, socjolodzy dostrzegają nie tylko załamanie ekonomicznej sprawności świata zachodniego, do którego 20 lat temu Polska dołączyła, ale też korozję obowiązującej tu wizji człowieka. Jest tak, jakby jakiś dewastujący wirus dotknął nie tylko świata finansów, lecz wielu - wydawałoby się - oczywistych wartości, które człowiek nowoczesny powinien wyznawać, i celów, do których powinien dążyć.
Powszechny stan niepokoju i zagubienia ma swoje uzasadnienie, jeśli bowiem kryzys coś boleśnie obnaża, to właśnie miałkość celów, napędzających bodaj większość z nas przez ostatnie lata. Praca, kariera, budowa domu, samochód, lokata, kredyt... Bardziej niż sobą człowiek bywał klientem, pracownikiem, szefem. Widział nie tyle siebie, ile siebie w relacji z bankiem, z firmą, ze swoim społecznym otoczeniem. Zagonił się w niekończącym się wyścigu, zatopił we wszechobecnej konkurencji. A teraz pryskają rozmaite iluzje, przede wszystkim zaś ta, że na zgromadzeniu zestawu dóbr konsumpcyjnych i prestiżu da się zbudować życiową satysfakcję.
Więc naturalne, że tylu z nas potrzebuje pocieszenia, oparcia, poczucia sensu. Gdzie indziej ich szukać, jak nie w sobie i wśród najbliższych? W tym właśnie nasze wydawnictwo ma pomóc.
Polityka wydaje od bez mała trzech lat cieszący się uznaniem czytelników dodatek Pomocnik Psychologiczny. Staramy się łączyć tam nowoczesną, akademicką wiedzę psychologiczną z nienarzucającym się poradnictwem, a przede wszystkim służyć czytelnikom pomocą przy autorefleksji. Teraz postanowiliśmy tę wiedzę wzbogacić, uzupełnić i uporządkować tak, by ułożyła się ona w systematyczny i przystępny wykład tego, co dziś wiadomo o człowieku. Zróbmy więc sobie antrakt na zastanowienie się nad sobą.